wtorek, 31 stycznia 2017

Światy równoległe Jerozolimy cz. III

Żyć razem, a jednak tak bardzo osobno. Mijać się co dnia, ale nie rozmawiać nie więcej niż to niezbędne. Modlić się na tyle blisko, że słychać niemal szept wypowiadanych modlitw. Kupować te same produkty, ale jednak wybierając swoich. Arabska Jerozolima to największy obok żydowskiego świat równoległy tego pięknego miasta. To dawny gospodarz strącony z podium jaki wciąż przeżywa zadany cios i skrycie marzy o powrocie na tron. Patrzący z pode łba, ale świadomy swej aktualnej słabości jaką od czasu do czasu rekompensuje napadami gniewu – intifadą.

Prostej reguły nie ma, ale im dalej na wschód aglomeracji tym częściej słychać arabski. Towarzyszy nam w wąskich uliczkach Starego Miasta, w przekrzykiwaniu się handlarzy oferujących pamiątki u jego bram, ale również w strategicznie położonych hotelach w centrum. „Zion” w jakim miałem okazję się zatrzymać zapowiadał swą nazwą żydowski charakter jego personelu, lecz zarówno prowadzący wszelaką ewidencję jak i sprzątający okazali się być Palestyńczykami. Była to jednak „arabskość” nieco inna niż wśród drobnych handlarzy starówki. Nie tak ostentacyjna. Nie tak jednoznaczna. O ile wewnątrz starych murów modły płynące z trzeszczących odbiorników radiowych były logiczną konsekwencją równie głośnego adhanu je poprzedzającego to w hotelu obsługa słuchała radia na granicy słyszalności, a po arabsku rozmawiała przeważnie gdy gości nie było. Jakby bojąc się wystraszyć ich swą tożsamością i mętnym widmem radykalizmu. Nie trzeba chyba tłumaczyć skąd się to bierze. Był czas kiedy turyści omijali Bliski Wschód zrażeni falą zamachów w izraelskich miastach. Palestyńczycy celując w państwo uderzyli też w spragnionych duchowych czy estetycznych doznań gości ze świata.

Na Starym Mieście muzułmanie są u siebie, bo też znajdują się wszak w części miasta uznanej przez społeczność międzynarodową za okupowaną. Okupowaną wyłącznie czasowo do momentu rozwiązania konfliktu na drodze dyplomatycznej – tyle stanu de iure. Są przez to w specyficzny sposób pewniejsi siebie. W Izraelu zaś - a do niego należy zachodnia część Jerozolimy siłą rzeczy należą do mniejszości. Nie afiszują się tak jak będąc zaledwie kilkaset metrów dalej ani ze sprzedawaniem palestyńskich koszulek, ani ze swą muzyką. Wydaje mi się być to czymś więcej niż siłą autosugestii, bo też spostrzegłem ten fakt nie tylko w swym hotelu, ale i chociażby na bazarze Mahane Yehuda.

O ile Stare Miasto jest specyficzne przez swój turystyczny charakter, to Jerozolima wschodnia nie poraża ani dobrobytem porównywalnym z żydowską częścią miasta, ani też natłokiem zagranicznych gości. Gospodarzami są tam już wyłącznie Palestyńczycy. Rządzą wielością podobnych domów, wałęsającej się śniadej młodzieży, wielością napisów na murach, tytułów w gazetach, jednorodnością słyszanego języka i dźwięków płynących z radia. Tam nie ma modnych piosenek zglobalizowanego świata, lecz jedynie lokalni wykonawcy i melizmaty arabskich melodii.

To wszystko ma jednak swoją logikę. Wielkomiejski świat pełen sąsiadujących z sobą w jednej aglomeracji narodów to oczywistość Nowego Jorku, Paryża, Rzymu, czy Berlina. Nie wszędzie natkniemy się jednak na mur wysokości pięciu, a nawet ośmiu metrów. Betonowa ściana rozgraniczająca osiedla wschodniej Jerozolimy od reszty Zachodniego Brzegu przywołuje najgorsze obrazy. Mur budowano stopniowo w konsekwencji Drugiej Intifady po 2002 roku. Miał wyeliminować zagrożenie zamachami wynikające z niekontrolowanego przepływu palestyńskich zamachowców do izraelskich miast. Swą rolę spełnił, lecz z perspektywy czasu chwile trwogi jakie przeżywali wtedy Żydzi bledną, a mur trwa wywołując tym stałe oburzenie świata zachodniego. Przechodząc koło niego odniosłem nieodparte wrażenie, że jest sumą izraelskich strachów. Strachów o podbiciu, zepchnięciu do morza, starciu z mapy świata. Uzasadnionych dodajmy.

Zastanym faktem jest jednak przedziwne rozdzielenie tych samych ludzi. Podchodząc do tej potężnej bariery doznajemy nieznośnej sztuczności. Zza muru ku arabskim osiedlom znajdującym się jeszcze w granicach miasta wygląda wyższy od niego minaret meczetu. Palestyńczycy mieszkający po obydwu jego stronach siłą rzeczy muszą słyszeć nawoływanie do modlitwy. Przejścia doń zobaczyć w dającej się ogarnąć wzrokiem okolicy jednak niepodobna.
To czego nie można odmówić arabskiej Jerozolimie to jej wyjątkowa malowniczość. Mimo obiektywnej brzydoty wielu obejść oraz powstałego wskutek licznych wysypisk śmieci bałaganu ukształtowanie terenu sprzyja miłemu odbiorowi położonych na pagórkach osiedli. Z Góry Oliwnej roztacza się piękny widok na miasto. Niech nas nie zwiedzie jednak ten błogi obrazek. To właśnie o bezpośrednią okolicę tego miejsca toczy się największy spór między arabską i żydowską społecznością miasta. Nowi żydowscy z osiedla Silwan jacy zaznaczają swą obecność olbrzymia izraelską flagą są traktowani przez Palestyńczyków niemal jak dawni krzyżowcy. Bo też w istocie chodzi tu o rekonkwistę. Ortodoksyjna część tej póki co nielicznej społeczności sama zresztą przyznaje, iż celem jest powrót do biblijnego domu. Stopniowy odkup niektórych domów po znacznie zawyżonych cenach, tworzenie żydowskich szkół, przedszkoli i otaczanie ich strzegącymi bezpieczeństwa izraelskimi siłami zbrojnymi ma doprowadzić do wypychania Palestyńczyków z tej części miasta. Bez krzyków i protestów, acz metodycznie. Napięcie jest jednak wyczuwalne. Jakże jednak może być inaczej w sąsiedztwie betonowej zapory zakończonej drutem kolczastym?

1 komentarz:

  1. Tego kotła napięć izraelsko-palestyńskich chyba nikt nie w stanie rozwikłać i rozplątać. Jerozolima - mały skrawek świata, który rzuca cień na relacje ludzkie i międzypaństwowe.

    OdpowiedzUsuń