sobota, 6 stycznia 2018

FESTUNG POLEN jednak dziurawa?



W ostatnich latach nad Wisłą padło wiele słów o priorytecie bezpieczeństwa Polski i Polaków nad unijne dzielenie się uchodźcami. Począwszy od schyłkowej Ewy Kopacz jaka liczyła na przypodobanie się prawicowym wyborcom na ostatnio coraz mniej zdecydowanego nie wpuszczać nikogo z tej puli premiera Morawieckiego. Ten upór dobrze wyglądał w mediach i uspokajał przerażonych widmem zamachów Polaków. Wszak to nie fali Ukraińców z naszego kręgu kulturowego bał się statystyczny Kowalski ale "Ahmedów" i "Muhammadów".


Bezsensowność tego uporu widać jak na dłoni nie dlatego, że koszty finansowe/wizerunkowe jakie się z tym wiążą przewyższą jakiekolwiek zagrożenia. Widać je np. w warszawskiej codzienności A.D. 2018. To czego nie załatwi porozumienie z Brukselą załatwia rynek. Zdziwienie statystycznego Seby z Bemowa zamawiających coś na ząb w UberEats, albo Pyszne.pl musi być coraz większe. Przecież mieliśmy nie wpuszczać "ciapatych", więc jak to się dzieje, że Mcdonalds'a albo sushi dowożą na swym skuterze/rowerku już niemal wyłącznie nieznający ani słowa po polsku śniadzi mężczyźni? Dlaczego pociągi kursujące z centrum miasta do Falenicy są pełne rozmów po bengalsku? Gdzie ta "Polska Twierdza" jaką wieszczyła w swych patriotycznych memach polska gimbaza? Otóż to nie Tusk (zdrajca) i nie Verhofstadt (albo inna Merkel) "kalają" polską ziemię sprowadzaniem muzułmanów, a cierpiący na niedostatek siły roboczej kapitalistyczni krajanie.

Rynek nie znosi próżni, a ponieważ coraz chętniej imigrujący na Zachód Ukraińcy nie są w stanie zalepić dziur w wielu branżach toteż na hurra sprowadzamy do Polski tysiące obywateli Indii, Bangladeszu i Nepalu. Polecam najnowsze informacje na ten temat, a mieszkańcom dużych miast po prostu rozejrzenie się wokół siebie. Nasi łowcy głów sami proszą się o tamtejszych cieśli, dekarzy, czy fizycznych. Czas chyba by tkwiący w jakiejś absurdalnej bańce mydlanej Polacy pojęli, że fakt ich własnej imigracji na Zachód (Kali ukraść - dobrze) i analogicznych trendów w Syrii, czy właśnie Bangladeszu to element większej całości. Świat już nigdy nie będzie taki jak był, bo też zbyt wiele czynników łączy jego dawniej odległe strony. XXI wiek stoi pod znakiem przemieszczania się za chlebem olbrzymich mas ludzkich i buntowanie się przeciwko temu jest buntowaniem się przeciw temu, że pada deszcz. Polacy wyjeżdżają do Norwegii, Meksykanie do USA, Keralczycy do krajów arabskich, Chińczycy do Senegalu, Afgańczycy do Szwecji, mieszkańcy Mozambiku do RPA. Nie w tym rzecz czy to dobrze, czy to źle. Tak po prostu jest a proces ten będzie się nasilał. Na całym globie. Ludność z peryferiów ucieka do centrów. Czy to w skali krajowej (prowincja - duże miasta), czy to międzynarodowej (Trzeci Świat - Pierwszy/Drugi Świat).

Ważne by polski rząd myślał już raczej nad uniknięciem błędów Francji, czy Belgii w adoptowaniu mas ludzkich, a nie nad butnym odrzucaniem kilkudziesięciu tysięcy uchodźców z Bliskiego Wschodu. Nie chcieliśmy przyjąć nikogo z tysięcy autentycznie potrzebujących pomocy uchodźców z rozwalonej wojną Syrii i Iraku, mimo iż tysiące z nich to chrześcijanie, w fali z 2015 roku było mnóstwo rodzin z dziećmi, ich związki kulturowe z Europą są wielowiekowe, a poziom wykształcenia stosunkowo dobry? Ok. No to zamiast tego w 2018,2019,2020 wolny rynek sam sprowadzi tu tysiące muzułmanów z niepogrążonych w wojnie Bangladeszu/Indii. Do tego samych młodych mężczyzn, z zerowymi związkami kulturowymi z Europą (prócz kolonialnej przeszłości), z dołów społecznych, przeważnie niepiśmiennych. Ekstra.

Przyjmując w 2015 naprawdę symboliczne kilkadziesiąt tysięcy (niechby to było i 100 000) przybyszów mogliśmy zyskać wdzięczność potrzebujących, nawiązać do pięknej tradycji Rzeczypospolitej jako azylu i niejako spłacić długi zaciągnięte w trudnych czasach komuny, wojen czy rozbiorów. Zamiast tego będziemy mieli obojętność z trudem odnajdujących Polskę na mapie mieszkańców Azji Południowej wśród których niemal 100% to imigranci ekonomiczni. W dodatku krótkowzrocznym posunięciem zaprzeczyliśmy własnym chrześcijańskim korzeniom i historii. Smutne to, bo w dłuższej perspektywie zostanie to pamiętane, a o nas zaświadczy raczej jako o niepewnych własnych mocy asymilacyjnych i jako dowód słabości, niż potwierdzenie statusu dumnych potomków wielonarodowego państwa.