czwartek, 12 stycznia 2017

Światy równoległe Jerozolimy cz. II

Niektóre z jerozolimskich światów równoległych wiążą swe życie z tym co zwykliśmy widzieć jako zglobalizowany, główny jego nurt. Pełny amerykańskiej popkultury, reklam, zgiełku i wszechobecnego hedonizmu. Jest jednak i ten który pragnie izolacji na tyle skutecznej, na ile jest to możliwe w wielkim mieście. Jerozolimskie osiedle Mea Szarim leżące nieopodal Starego Miasta to państwo w państwie. Nie wadzi nikomu, ale nie widzi też sensu w szukaniu odpowiedzi na dawno zadane już pytania w nauce, postępie technologicznym i osiągnięciach współczesności. Jego mieszkańcy pragną żyć zgodnie z rytmem wyznaczanym przez modlitwę, szabat i żydowskie święta, bo też wyłącznie w tym upatrują radości i przychylności Najwyższego. Szyldy nakazujące skromny ubiór i przystojne zachowanie wiszą przed każdym wejściem w głąb dzielnicy.
Do Mea Szarim zbłądziłem trzeciego dnia pobytu w Jerozolimie od razu odnosząc wrażenie, że mimo przejeżdżających przezeń samochodów jego malownicza codzienność czarnych chałatów, dziesiątek pejsatych dzieciaków i dyskutujących brodatych starców jest dziwnie znajoma. To przywrócone do życia czarno-białe fotografie z przedwojennej Warszawy, Leżajska, Kocka, Międzyrzecza. To ocalona z hekatomby sprzed 70 lat cząstka dawnej Rzeczypospolitej. To jej synowie przeniesieni o tysiące kilometrów, ale wiodący to samo pobożne życie co za czasów Baal Szem Towa na XVIII-wiecznych Kresach. Tak – to mimo wszystko XXI wiek z koszernymi komórkami i współczesnym pieniądzem, ale wykrzywiony przez perspektywę żydowskiego mistycyzmu rabinów i literalnie pojmowanych nakazów i zakazów Pięcioksięgu. Nie widać tu reklam z roznegliżowanymi modelkami, nie ma telewizyjnego szumu, ani gazet krzyczących wynikami rozgrywek sportowych. Są grupki ciekawskich wyłapujących każdy nowy afisz na oblepionych nimi warstwowo ścianach. To główne źródło nowinek i ważnych dla wspólnoty informacji.
Osiedle zostało założone w 1874 r. jako jedno z najstarszych żydowskich ognisk w Jerozolimie. Pod koniec XIX w. liczyło już ok. 300 domów zamieszkanych przez chasydów jacy przybyli tu z terenów poddanej rozbiorom 100 lat wcześniej Polski. Dziś stanowi ono jeden z większych ośrodków haredim w Izraelu. Podobnie jak w przypadku Felaszów (wspomnianych w poprzednim wpisie) relacje między wspólnotą ortodoksów, a Izraelem nie są łatwe. Przede wszystkim rujnuje je brak pełnego uznania przez nich autorytetu Tel-Awiwu. Ciężej jest też z egzekwowaniem powinności jakie nakłada życie w organizmie takim jak państwo. W świetle praw jakimi rządzą się chasydzi obowiązek służby wojskowej, któremu mieliby być poddani również studiujący w jesziwach młodzieńcy to pogwałcenie ich norm. Stąd rozliczne protesty jakie wstrząsają od kilku lat Mea Szarim przy każdej próbie wprowadzenia przez państwo izraelskie choćby częściowego poboru we wspólnocie. Najskrajniejsi z nich w ogóle odrzucają państwo Izrael jako takie tłumacząc to brakiem bezpośredniego boskiego zaangażowania. Wszak to tylko Bóg mógłby budowę kraju stworzonego właśnie dla Narodu Wybranego zarządzić. Jest jednak i przeciwległy biegun. Część z chasydów stając przed alternatywą: tolerować, a nawet wspierać państwo żydowskie, bądź zaznać ewentualnej arabskiej rekonkwisty Palestyny wybiera to pierwsze. Niektórzy haredim aktywnie uczestniczą w polityce zaludniania Zachodniego Brzegu realizowaną przez Tel-Awiw, a także modlitwą, tańcem i śpiewem wyrażają poparcie dla izraelskich sił zbrojnych w chwilach kryzysu.
Nikt nie lubi być eksponatem w muzeum, zwierzęciem z zoo, ani atrakcją, której notorycznie ktoś robi bez pozwolenia zdjęcia. Chcąc nie chcąc Mea Szarim jest punktem wycieczek turystów. Co prawda istnieje jasno podkreślony zakaz zwiedzania w dużych grupach, ale pojedynczych eskapad jak ta moja z grudnia 2016 nie sposób uniknąć. Warto jednak pamiętać o ostrożności i jeśli fotografować to bardzo dyskretnie. A o urażenie mieszkańców bardzo łatwo. Sam widziałem leciwego chasyda jaki wręcz pogonił chłopaka robiącego zdjęcie przechodzącemu dziecku. Kręcąc się po uliczkach i zaułkach Mea Szarim łatwo o powierzchowny i w dużej mierze nieco infantylny zachwyt, bądź rozrzewnienie. Nad tajemniczą aurą miejsca i nad zupełnie innym trybem życia jaki rodzi w człowieku nowoczesnym pragnienie powrotu do świata ducha, szlachetniejszego bytowania i jasnych zasad. Nad dziećmi z długimi pejsami i w jarmułkach poubieranych na podobieństwo dorosłych. Zbliżone odczucia wzbudzają w mediach choćby tradycyjne wspólnoty autochtonów w Amazonii, czy Amisze w USA. Muszę przyznać, że mnie ujęło co innego. Przede wszystkim to, że na własne oczy mogłem wreszcie zobaczyć świat jaki opisywała moja babcia. Gdy jeszcze żyła słuchałem opowieści o jej dziecięcych wyprawach w okolice ulicy Nalewki czy Parku Krasińskich. Tymczasem po żydowskiej części Warszawy nie został już za jej lat młodzieńczych kamień na kamieniu. Po żydowskiej mniejszości od Wisły po Dniepr również. Mea Szarim to więc kapsuła czasu przypadkowo ocalonych. Tych którzy zdążyli wraz z tysiącami innych opuścić tonący okręt zawczasu i znaleźć nowy dom w USA, Wielkiej Brytanii, czy właśnie Ziemi Świętej. Tym cenniejsza i tym bardziej godna odwiedzenia przez wrażliwego na utraconą inność Polaka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz