niedziela, 11 czerwca 2017

Co z tym "dla"?




Regionalizmy spotykane jak Polska długa i szeroka wzbudzają różne uczucia. Raz zainteresowanie lingwistów, raz dumę ich użytkowników, a raz rozbawienie całej Polski. Łączą w sobie archaiczne pojęcia, nierzadko zabawne zbitki sylab, a także nieoczekiwane skojarzenia. Ślązaków poznamy po ich „godce” i potakującym „ja”, górali podhalańskich po zwykle błędnie naśladowanym w mass mediach mazurzeniu, natomiast śledzi (Białystok i okolice) po niecodziennym użyciu przyimka „dla”. „Dać dla kogoś”, „powiedzieć dla nich”, „zarzucić dla niej”.

Zbyt często jednak poprzestajemy na prostej obserwacji faktu mówiąc: tak jest, tak tutaj mówią, ot gwara, dialekt i wsio. Warto jednak zadawać pytania i szukać odpowiedzi jeśli jakieś zjawisko jest dla nas niejasne. Wiele razy niepotrzebnie towarzyszy temu wyszydzanie inności i następujący po tym wstyd użytkowników. Regionalizmy są piękne i spotykane są w całym świecie. Jeżeli coś nie jest oczywistym błędem, niechlujstwem językowym, a wręcz mówi się to z zaznaczeniem własnej odrębności to świadczy tylko o świadomości własnego miejsca na ziemi i jego osobliwości.

Dlaczego więc przyimek „dla” z dopełniaczem zamiast celownika jest tak typowy dla województwa podlaskiego? Przede wszystkim należy tu uwzględnić rubieże językowe. Granica Polski przeważnie bywa również granicą polskiego osadnictwa i języka. Tak przyjęto uważać, ale w przypadku wschodnich Kresów nie jest to zasadne nawet dziś. Ostatnie zwarte skupiska zasiedlone przez ludność polskojęzyczną w dawnych wiekach znajdowały się zarówno na zachód od obecnej granicy politycznej (jak w powiecie bielsko-podlaskim - w jego zachodnich gminach), ale i daleko za wschód od niej (jak na przedwojennym Wołyniu, czy Podolu). Większość tych niuansów i etniczno-językowych przekładańców Kresów zniszczyła wojna. Nie wszędzie jednak. Etniczno-językowa struktura Podlasia w mniejszym, bądź większym stopniu przetrwała. W zachodnich rejonach województwa zamieszkiwała ludność polska, w powiatach przygranicznych dziś już niemal do końca spolonizowana ludność ruska (białoruska/ukraińska) zaś na Suwalszczyźnie litewska. Tam gdzie inne narody tam – rzecz oczywista - inne języki.

I tak w języku litewskim odpowiedzi na pytania z trzeciego przypadka udzielamy bez odpowiednika słowa „dla” ponieważ taki odpowiednik najzwyczajniej nie istnieje. W językach wschodniosłowiańskich korzystamy zaś ze wskazanego przyimka w innych sytuacjach, rzadziej. Najwłaściwsza hipoteza powstania zjawiska zakłada ciężenie do odpodobnienia się języków. Polega to mniej więcej na tym, że prości ludzie interpretowali różnice językowe na zasadzie przeciwieństwa. Jeżeli we wschodniosłowiańskich gwarach użycie „dla” jest znikome, a w polszczyźnie szeroko spotykane to znaczy, że należy go używać wszędzie. W myśl takiego poglądu powiedzenie „dla mnie podoba się ta piosenka” jest hiperpoprawne ponieważ polonizuje ukraińskie i białoruskie meni podobajetsja / mianie podobajecca. Ponieważ ludność województw Świętokrzyskiego, czy Kujawsko-Pomorskiego nie miała od kogo się odpodabniać to proces ten nie zaszedł tam w ogóle. Promieniował za to w okolicy dawnych granic językowych stąd formę z "dla" spotykamy na zwartym pasie obejmującym część warmińsko-mazurskiego, woj. podlaskie oraz Podlasie południowe (dziś część woj. lubelskiego)

Zjawisko o którym mówimy bierze swój początek w wieku XIX, a utrwala się w wieku XX. Czemu? Ponieważ do prymatu polszczyzny na Podlasiu doprowadził upadek cesarstwa Rosji i ponowne pojawienie się Polski na mapie świata po 1918. Za komuny zaś wraz z przeprowadzką białoruskiej/ukraińskiej ludności wschodniego Podlasia do miast utrwalono prymat polskiego również wśród niej samej. Wśród osób które przeszły na polszczyznę z gwar ruskich, czy litewskiego nie doszło do rozróżnienia między przykładowym: „upiec dla niego tort”, a „dla mnie złamała się noga”. Na wieloetnicznej Wileńszczyźnie przy braku „dla” w języku litewskim stosowanie go w polskim odbyło się też czysto intuicyjnie. Tym samym spotykamy tam formy takie same jak na Podlasiu polegające na nadużyciu przyimka „dla”, ale i jego braki tam gdzie wydaje się to oczywiste. Napis na jednej z widzianych przeze mnie katolickich parafii Wileńszczyzny głosi np. „Chrystus ma Tobie dobrą nowinę” zamiast naturalniejszego pod Radomiem, czy Poznaniem „Chrystus ma dla Ciebie dobrą nowinę”.
 
Raz wykształcona postawa powracała w następnych pokoleniach, a dziś jest już tak oczywista, że choćby młode pokolenie Podlaszuków nie znało, ani jednego wyrażenia z mowy dziadów tak „dać dla niego” trwa jak przedwieczne dęby. Zarówno wśród katolików jak i prawosławnych. Podobnie jest z melodyką języka. Często przywołując za „Samymi Swoimi” ludzi z Kresów parodiujemy zaciąganie, bądź wyrzucamy zaimek „się” na koniec zdania. „Mieliśmy okazję zapoznać się”,  „Jemu to dobre wydaje się”, „Dopiero położyliśmy się”. Dokładnie tak mówią dziś Polacy z Kazachstanu, Polacy z Wołynia, Ukraińcy jacy nauczyli się polskiego jeszcze przed wojną oraz starsze pokolenia Podlaszuków. Jest wspólny powód - wszyscy żyli w towarzystwie języków wschodniosłowiańskich. Brzmiały w ich rodzinnych miejscowościach, bądź nawet w rodzinnym domu. Ta miękkość głosek i szyk zdań trwały mimo stopniowego przechodzenia na literacką polszczyznę. Ceńmy więc to co zastane i nie wyśmiewajmy bo też wielu z nas szydzi w tym sposób nieświadomie z własnych korzeni.

1 komentarz:

  1. Ciekawy post o podlaskim "dla". Taka stylistyka nie budzi chyba żadnego zdziwienia u Podlasian, ale u "obcokrajowców" zza Wisły już tak. Pamiętam pewne zdarzenie z przewrotnym przyimkiem "dla". Pewnego razu moja sąsiadka zrobiła niesamowite zamieszanie krzycząc - "Ukradli dla mnie portmonetkę". W tym samym czasie moim gościem była znajoma z Wielkopolski, jakież było jej przerażenie, sądziła, że trafiła do dzielnicy paserów. Musiałam tłumaczyć, że złodziej ukradł portmonetkę sąsiadce, a nie była to kradzież zainicjowana przez nią. Ależ było śmiechu z małego "dla". Przyimek dla jest także kłopotliwy w połączeniu z rzeczownikami nieżywotnymi lub też formami osobowym.
    Bardzo lubię moją podlaską gwarę, gdzie mieszają się naleciałości z jęz. białoruskiego, litewskiego. A gdy do tego doda się melodyjność, śpiewność i miękkość naszych wypowiedzi, to chyba nie ma osoby, która by nie słuchała Podlasian z uśmiechem. "Sledzikowanie" ma swój urok, tak jak niepowtarzalny sposób mówienia Ślązaków, Kaszubów, górali.
    A tak na marginesie, prawie zawsze można rozpoznać południowca, bo mieszkańcy południowej Polski sporadycznie wymawiają w odmianie czasowników końcówki "ą" i "ę", a "pole" jest nawet tam gdzie gąszcz miejskiej zabudowy.:))

    OdpowiedzUsuń