![]() |
Widok na kościół Św. Augustyna tuż po wojnie i 20 lat później |
Wiele ze zniszczonych miejsc powojennej stolicy doświadczyło bolesnego i długotrwałego podnoszenia z ruin. Proces przypominający rekonwalescencje ciężko rannego pacjenta polegał na usuwaniu tkwiących w ciele miasta odłamków, oczyszczaniu ran postrzałowych, zszywaniu porozrywanych ulic i zapełnianiu powstałych luk nową tkanką. Ten swoisty przekładaniec starego i nowego widać np. na tzw. „Dzikim Zachodzie”. Modernistyczna kamienica przedwojenna sąsiaduje z blokami z lat 70-tych, te z XIX-wiecznym ostańcem, by zakończyć bieg ulicy szklanym wieżowcem ery wczesnego kapitalizmu. Przy całym wieloletnim trudzie jaki z tym przywracaniem miastu życia był związany, to Chmielna, czy Żelazna są wciąż w dużej części sobą. Mają punkty orientacyjne pozwalające o nich mówić: tak – wiele się zmieniło, ale to wciąż ta sama ulica. Jedne z nich likwiduje dopiero powojenna stabilizacja (jak dworzec pocztowy), a inne poddaje się rewitalizacji dzisiaj (jak Norblin).
Moim miejscem w Warszawie jest zaś Muranów. Miejsce wyjątkowe nie tylko na mapie powojennej Polski, ale i Europy. Pamiętajmy wszak, że potężnych zniszczeń w latach 1943-1945 doznały liczne miasta zachodniej części kontynentu, a zwłaszcza te niemieckie. Czym innym jest jednak odbudowa zabudowy przerzedzonej wskutek mniej lub bardziej chaotycznego nalotu czy ciężkich walk ulicznych, a czym innym zastanie kompletnej pustki. Mimo wspomnień świadków tej tragedii, a były nią tysiące Warszawiaków to skala tego niszczycielskiego szaleństwa wydaje się z dzisiejszej perspektywy fantazją. Ja przynajmniej nie jestem w stanie objąć rozumem tej niebywałej hekatomby. Pozostawienie ruin i kikutów domów jakiego zaznała choćby starówka daje wyobraźni przynajmniej namacalną podstawę do odtworzenia reszty. Zniszczenie niepełne oczywiście boli, ale pozostawia nadzieję, bo wciąż jest w niej coś znanego obserwatorowi. Choćby było to jedno piętro, czy samotna ściana. Dramat Muranowa poraża zaś nie mniej niż przemysłowy charakter mordów w obozach koncentracyjnych. Tak jak Auschwitz czy Buchenwald miały zetrzeć w proch ludzi, tak groteskowa akcja likwidacyjna przeprowadzona w 1944 roku na sporym fragmencie Warszawy miała zamienić w pył ich domy.
![]() |
Gęsta zabudowa getta przed/w czasie wojny |
Ciasnota, ciemne podwórka z czeredą bawiących się dzieci, zapach czosnku i cebuli, czasem dzwonki rowerów, tramwajów, klaksony nielicznych jeszcze samochodów. Labirynt wąskich ulic i chaotycznie przemieszanych kamienic od których gęstego zbicia można było po części odetchnąć dopiero na placu Muranowskim. Dom stale rosnącej społeczności warszawskich Żydów. Dom tych eleganckich, europejskich zdradzonych w czasie wojny jedynie przez nazwisko i papiery, ale i tych hołdujących chasydyzmowi oraz przyniesionym ze wschodu chałatom i lisim czapom. To wszystko z peryferyjnych uliczek przedmieść w ciągu XIX wieku przerosło w integralną, bardzo ludną i ważną część Warszawy. Sama świadomość ogromu życia jaki się tam toczył odrealnia ogólnodostępne dziś zdjęcia wykonane w 1945 r. Na skutek zbrodniczej polityki III Rzeszy Niemieckiej najpierw pozbawiono Muranów niemal wszystkich mieszkańców. Następnie garstka pozostałych stoczyła swój ostatni bój o honor i cześć w godzinach powstania w getcie. Końcowy, zupełnie bezsensowny z jakiegokolwiek racjonalnego punktu widzenia akt dramatu to zarządzenie hitlerowców by obszar od południowej granicy Żoliborza, po budynki sądów w dzisiejszej al. Solidarności oraz mur cmentarza żydowskiego zlikwidować. Nie bombardowaniem, ani likwidowaniem domniemanych kryjówek wroga bo tych już nie było, ale po prostu metodycznym wysadzaniem w powietrze. Kamienicę po kamienicy. Tak by nie zostawić żadnego śladu po tym przeklętym w myśl nazistowskiej ideologii miejscu.
![]() |
Widok na ruiny getta 1947 (zdjecie Henry Cobb) |
Ilu zdjęć bym nie obejrzał, ilu fotografii lotniczych bym nie znalazł, ile razy nie wpatrywał się osłupiałym wzrokiem na samotną wieżę kościoła Św. Augustyna w morzu szarych gruzów tyle razy nie mogę wprost w to uwierzyć. Jak to możliwe, że po całej dzielnicy pozostała samotna stacja transformatorowa przy ulicy Niskiej, jeden kościół katolicki i smutne baraki Gęsiówki. Poza tym tylko pokruszone cegły. Nie doznać pomieszania zmysłów, albo przynajmniej silnej traumy wynikającej z odrealnienia tej sytuacji wydaje się wręcz niemożliwym nawet dla silnych psychicznie jednostek. Nawet świadomość, że wojenne masakry zdołały znieczulić warszawiaków na cierpienie ludzkie, a co dopiero cierpienie organizmu miasta nie wydaje mi się dziś okolicznością dzięki której byłoby mi łatwiej przełknąć taką zmianę.
To jednak się stało. Dzielnica wyparowała i otwartym pozostało pytanie: pozostawić ten niesłychany pomnik bestialstwa czy napełnić go życiem?
![]() |
Typowa zabudowa wolskiego fragmentu Muranowa dzisiaj |
I o ile niesłychanym jest to, że dziś jak gdyby nigdy nic chodzę po Smoczej i Dzielnej tak jak dawni ich mieszkańcy to jednak to prawda - Muranów trwa. Z zupełnie nowymi mieszkańcami i nowymi budynkami. Na Muranowie moje wyczulone na przedwojenną Warszawę zmysły są przygaszone. Działają w innym trybie. Nie szukają tego czego znaleźć nie podobna. Nie tropią za żelaznymi krasnalami strzegącymi wejść do kamienic - studni, ani sfatygowanej czerwonej cegły. Czasem tylko dziwie się patrząc na co i rusz odżywające w zdigitalizowanej formie zdjęcia dawnych fotografów. Ludzi anonimowych i znanych z imienia i nazwiska. Obywateli polskich i z zagranicy. Dziwie się bo patrząc na uchwycony przez nich świat nie widzę nic znanego. Żadna ściana jaką mijam, żaden fragment chodnika po jakim chodzę, ani żaden skwer w jakim siadam na ławce siłą rzeczy nie może być tym ze zdjęć. Wszystko to co mnie otacza to nowe życie jakie wstąpiło na wyjałowioną pustynię Muranowa w trwającym ponad 20 lat okresie powojennej odbudowy Warszawy.
C.D.N.